Wydawnictwo LOKATOR,
Kraków 2011 

Jerzy Franczak
Ilustracje: Sonia Franczak

wydanie pierwsze
ISBN: 978-83-61962-32-8

W zaskakującym pod wieloma względami zbiorze esejów, Jerzy Franczak zmienia się niemal nie do poznania. Zmiana nie polega oczywiście tylko na tym, że wybiera esej zamiast wydawanych ostatnimi czasy powieści. Po błyskotliwych, a chwilami wręcz brawurowych, Grawitacjach (zbiorze esejów z 2007 roku), czas na Kwiatki. Eseje te mają być dalszym ciągiem, kontynuacją Grawitacji. Tymczasem rzecz to całkiem inna.
Ta niewielka książka ma tak naprawdę dwóch autorów. Obok tekstów Franczaka zobaczy czytelnik obrazki. Inaczej jednak niż w przypadku na przykład Pacynek ich autorem nie jest PIO, ale Sonia – córka pisarza. Pamiętana z Grawitacji, szczególnie z ostatnich tekstów, tym razem gra podwójną rolę – jest jednocześnie bohaterką większości esejów i autorką, dodających całemu zbiorowi dziecięcego uroku, obrazków. Ruch to zastanawiający z wielu powodów. Powstaje bowiem pewien problem ze stwierdzeniem, jaka dokładnie ma być ich funkcja – teksty nie są przecież urywkami dziennika, autentykami, często odnieść można wrażenie, że są fikcjonalizowane, co zresztą uważam zdecydowanie za ich walor. Z kolei taki właśnie charakter mają obrazki – są wprost przeniesionymi rysunkami małej dziewczynki. Problem więc jest taki, że czytelnik może mieć wiele trudności ze zinterpretowaniem tego, bardzo przecież oryginalnego i ciekawego, rozwiązania, nie mając, by tak akademicko rzec, do tego narzędzi. Ocena nie będzie dotyczyć więc raczej samych obrazków (byłoby to zresztą niezbyt rozsądne), ale samego ich umieszczenia w tomie esejów. Jedne i drugie publikowane były wcześniej w „Mrówkojadzie” – dla stałych czytelników tegoż będzie to więc raczej powtórka z rozrywki, ewentualnie przyjemność lekturowa w myśl zasady, że najbardziej lubimy te piosenki, które znamy – co też nie jest w tym kontekście bez znaczenia (na myśli mam oczywiście swobodny charakter czasopisma).

Jest więc tak, że obrazki współistnieją z tekstami, lecz nie mają wielkiego z nimi związku. Owszem, Franczak większość tekstów mniej lub bardziej wiąże z osobą swojej córki, lecz nie z ilustracjami, które możemy zobaczyć. Uatrakcyjnia to niewątpliwie samą publikację, która jest czymś zupełnie unikalnym i niestandardowym na rynku. Eksponując kwestię znaczenia Sonii zarówno w książce, jak i samych tekstach, miałam na myśli coś jeszcze. Mówiący to tłumaczy córce rozmaite zjawiska społeczno-kulturowe (sprawy – przyznać trzeba – do łatwych nie należą), to rozważa wpływ przeróżnych czynników na jej wychowanie i dorastanie (tu, nie inaczej niż w powieściach, szereg rozpoznań na temat kultury formującej człowieka, jego płeć, tożsamość, itd.), to prezentuje rozważania w formie, którą w innym kontekście byłoby znacznie trudniej uzasadnić. Wydaje mi się, że taka konstrukcja tekstów sprawia, że pozwolić sobie może autor na znacznie więcej niż gdziekolwiek indziej. Autoironicznie i z dużym dystansem do siebie i swoich rozmaitych ról, mówi o podobnym poniekąd problemie w rozmowie z córką: Jak to „byłem” pisarzem? To znaczy, że już nie jestem? – Nie – odparła rezolutnie – teraz jesteś tatusiem. No ładnie, będę miał o czym myśleć przez pół nocy: kim jestem, jak pogodzić sukces zawodowy ze szczęściem osobistym, czy odcisnę stopę na piaskach czasu…

Widoczny będzie inny tryb wypowiedzi na przykład wtedy, gdy rozważał będzie Franczak kwestie związane z dzieciństwem, problemami z różnicą perspektyw dziecka i dorosłego, skomplikowany tryb przedstawiania problemów religijnych, spraw tzw. ostatecznych i tym podobnych. Te właśnie refleksje, gdyby pojawiły się w innym miejscu, w towarzystwie innych obrazków, bądź w innej konwencji trudno by było przyjąć bez powściągliwości. Tutaj, gdy sytuacja komunikacyjna jest zupełnie wyjątkowa, autorowi to uchodzi, więcej: czytelnik może być naprawdę urzeczony. Krótkie wakacje Franczaka – chwilowe odsunięcie powieściowych skomplikowań i niełatwych, choć w innym sensie, zagadnień – są więc okazją do innego spojrzenia na tekst, jego funkcje i możliwości. Czułość, z jaką opisuje zdarzenia (czy autentyczne, czy zmyślone – to nie ma dla mnie większego znaczenia), w których bierze udział ze swoim dzieckiem, jest naprawdę ujmująca. Właśnie – czułość, fascynacja rosnącym dzieckiem i samą z nim relacją, nie zaś obustronna infantylizacja i nudne zachwyty. Odsłania się tu Franczak bardzo, ukazuje się w zupełnie innej sytuacji (choć już w Grawitacjach pojawiały się takie fragmenty) i nie staje się tym samym pisarzem „tatusiowatym” (swoją drogą idę tu chyba najzupełniej po myśli autora; niech i tak będzie), ale ukazuje siebie jako ojca (czy obraz ojca, który chciałby konstruować dla czytelnika) w różnych, symptomatycznych i kluczowych chyba, sytuacjach.

Poza najistotniejszymi, jak mi się wydaje, esejami silnie związane z postacią córki, pojawiają się w tomie także takie, jakich spodziewać się może czytelnik po twórczości autora – są w nich i błyskotliwe refleksje, i smakowite – literacko-towarzyskie i literackie, choć nie tylko – anegdoty i świetny, charakterystyczny styl prowadzenia narracji. Może większy kawałek z – nomen omen – koncertowego tekstu: Poskakałem pięć minut, pokrzyczałem „give us liberty or give us death!”, ale zaraz mnie poczęła zastanawiać ta alternatywa: wolność albo śmierć. Jakby się tu kryła jakaś zagadka – bez sensu, w każdym razie ta myśl błyskawicznie mnie zniewoliła, bo jeżeli wolność to w tłumie, a mój zmysł uczestnictwa łagodnie obumarł, i już tylko patrzyłem na tę spoconą, pijaną tłuszczę, miotającą się konwulsyjnie w świetle reflektorów („jak zwierzęta!”). I, chciałoby się powiedzieć, tak to u Franczaka jest: refleksje pojawiające się w dość nieoczekiwanych sytuacjach, przenikliwe, ironiczne i autoironiczne spojrzenie, celne obserwacje – takich tekstów także w tym tomie jest wiele. Jeszcze kilka snów (dialog – Co zrobiła?; – Otyła. zapamiętam na długo), epifanii, małych ambarasów z udziałem czytelników i refleksji na temat literatury. No i mamy Kwiatki.

Olga Szmidt > Magazyn Mrówkojad* nr.55